Martin Koch byłby rekordzistą skoczni w Lake Placid, gdyby nie paskudna awaria sprzętu. Tate Frantz byłby rekordzistą, gdyby nie spadł na płaskie albo miał mocniejsze nogi. Puchar Świata wraca do USA na najmniejszą dużą skocznię w cyklu. Ale to nie znaczy, że nie można tam daleko polecieć. O ile po Willingen jury na to pozwoli.
Pierwsze ekipy skoczków, w tym delegacja działaczy FIS, dotarła już do Lake Placid. Zdjęcia, które organizatorzy publikują w mediach społecznościowych, zapowiadają piękną scenerię – taką ze śniegiem i niewykluczone, że dużymi mrozami. Miejscowa Polonia szykuje flagi, a na obiekcie trwają ostatnie przygotowania do przyjęcia najlepszych lotników na świecie.
Do tej pory wszyscy powinni się już przekonać, że to nietypowe miejsce.
Lake Placid wraca do Pucharu Świata. Skoczkowie: nie najlepiej tu karmią
– Tutaj jest taki spokój, że trudno to pojąć. Małe miasteczko, w którym nie dzieje się nic ciekawego. Kilka knajp, rozsiane po okolicy domy, ładna natura. Narty, las i cisza – opowiadał o Lake Placid nasz dwuboista Paweł Szyndlar, który za własne pieniądze przed rokiem poleciał do USA na tournée po zawodach niższej rangi. – Zapamiętałem pobyt tam raczej jako wypad na odludzie. W Stanach zawsze jest fajnie, jednak pobyt tam ma pewne minusy. Pierwszy i najważniejszy to jedzenie. Na skoczni karmili kiepsko, na mieście jeszcze gorzej. Do tego w sklepach ceny sporo wyższe niż u nas czy nawet w Europie – dopowiada Maciej Maciusiak, trener kadry B, który jesienią zabrał tam swój zespół na Letni Puchar Kontynentalny.
– Ale same skocznie bomba – relacjonowali obaj.
Trzej nasi skoczkowie, którzy mają już w nogach odbicia na Mackenzie Intervale, powrócą tam teraz już z Thomasem Thurnbichlerem. Aleksander Zniszczoł w drugiej lidze zaliczył tam hat trick na podium, Tomasz Pilch zmieścił się w TOP3 dwukrotnie. Jan Habdas był blisko, ale ten akurat będzie miał atut w postaci przyzwyczajenia do nowej strefy czasowej. I oby gaz po MŚ juniorów. Po powrocie biorący udział w tamtej rywalizacji potwierdzali, że Lake Placid to charakterystyczne obiekty. Z jednej strony trzy lata temu za 26 mln dolarów zmodernizowano ich profile, z drugiej jednak – te wciąż są oparte o betonową konstrukcję, która pamięta igrzyska z 1980 roku. A wówczas fruwano jeszcze klasykiem, a nie V-ką, jak teraz.
Całe miejsce, położone o trzy godziny drogi na południe od Montrealu, ogółem istnieje dla skoków już ponad sto lat. Zresztą, pierwsze igrzyska gościło jeszcze przed wojną.
Światowi pionierzy igelitu. Ale takiego ze słomy
Od tamtej pory sporo się pozmieniało. W kompleksie w sumie wybudowano aż osiem skoczni, choć teraz – po ostatnich przebudowach – zostały cztery. Obok są jeszcze takie dla freestyle’u, ale obie dyscypliny nie wchodzą sobie w drogę. Wszystkie konstrukcje lśnią pięknym igelitem, co w Lake Placid akurat ma długie tradycje. Już w latach 30. zeskoki w tym miejscu wykładano słomą. Zielonej nawierzchni, którą znamy współcześnie, po raz pierwszy użyto ponad 20 lat później – w Zella-Mehlis.
– Mackenzie Intervale to jedyna duża skocznia na wschodnim wybrzeżu USA. Czyli bliżej do Europy, ale mimo to po 1990 roku obiekt mocno podupadł. Dopóki skocznia nie straciła homologacji FIS, gościła jeszcze drugą ligę kombinatorów i inne, mniejsze konkursy. Od 2005 roku już wyłącznie treningi, aż do teraz – mówi Artur Bała, skoczniołaz i współtwórca serwisu skisprungschanzen.com.
Tate Frantz "zrobił Zajca". Przed PŚ patrzcie na pierwszy trening
Ekspert zwraca uwagę, że w USA czeka nas weekend PŚ na najmniejszej dużej skoczni w cyklu – K115/HS128. To niewiele, chociaż rekord i tak jest imponujący. Velli-Matti Lindstrom 21 lat temu wylądował tam skok na 135,5 metra.
– Byłoby więcej, gdyby w Igrzyskach Dobrej Woli w 2000 roku Martinowi Kochowi nie wypięło się w locie wiązanie. I dużo więcej, gdyby spektakularny skok na 140. metr ustał jakimś cudem Tate Frantz. Gdy był jeszcze kombinatorem, miał sposób na te skocznie i "zrobił Zajca". Tym bardziej ciekawi, że teraz pierwszy znalazł się w kadrze na konkursy PŚ. Na takim obiekcie na pewno da się wykorzystać przewagę własnych ścian – uważa Bała. Rzecz jasna Frantz w rekordowej próbie jechał z tej belki, z której chciał. Takie są zasady formatu "longest standing" – wybitnie popularnego za Atlantykiem.
Trudno spodziewać się, żeby FIS przy okazji Pucharu Świata zgodziła się na taką nieoficjalną formułę. Ale kibicom wystarczy, żeby po Willingen jury nie zabiła zawodów zbyt nisko ustawionym najazdem. Po wyczynie Timiego Zajca w Niemczech to niestety możliwe, zwłaszcza że lada moment ruszą mistrzostwa świata w Planicy. Tak czy inaczej, ew. ataku na rekord skoczni można spodziewać się w pierwszym treningu weekendu – dokładnie tak jak było na Kulm i Muhlenkopfschanze. To moment testowania możliwości konstrukcji, a na obiekcie niewidzianym w PŚ od 33 lat może być szczególnie interesujący.
W Lake Placid 11-12 lutego odbędą się aż trzy konkursy PŚ mężczyzn – dwa indywidualne oraz duetów.